Logiczne podejście do gier językowych

Przede wszystkim, lepiej będzie, jeśli wyjaśnię, że nie proponuję, by rozważać zagadnienie metafizyczne. To znaczy, nie zamierzam krytykować teorii autonomicznych gier językowych w oparciu o to, że zakłada ona pewien rodzaj pozytywizmu lingwistycznego, zgodnie z którym filozof może opisywać jedynie sposoby użycia języka. Mówiąc konkretniej, nie zamierzam rozważać pytania, czy filozof może usprawiedliwić język przekonań teistycznych dowodząc istnienia Boga za pomocą argumentów metafizycznych. Proponuję ograniczyć się do bardziej logicznego, a mniej metafizycznego podejścia.

O ile wiem, nikt nie twierdzi, że to, co ludzie mówią o języku religijnym pierwszego stopnia, jest uodpornione na krytykę. Teoria autonomicznych gier językowych zawiera natomiast twierdzenie, że język religijny pierwszego stopnia, wyrażający, a w istocie tworzący część sposobu życia, nie może być właściwie osądzany czy krytykowany w imię neutralnych lub uniwersalnych

kryteriów racjonalności, sensowności czy spójności. Skupmy się tedy na języku religijnym pierwszego stopnia.

Jest, jak sądzę, prawdą, że charakterystyczną cechą języka religijnego pierwszego stopnia jest bardziej mówienie d o Boga, niż mówienie o Bogu. A zarazem język modlitwy i pochwały Boga, jak mi się wydaje, zakłada pewne twierdzenia. Jeśli modlę się do Boga, zakładam, że wierzę, iż istnieje Bóg, do którego można się pomodlić. W istocie zakładam dosyć dużo rzeczy, jak to, że Bóg jest osobowy, nie zaś, że jest na przykład podświadomą energią kosmiczną, jak można powiedzieć, ślepą siłą. Takie wierzenia zakładają pewne twierdzenia. Twierdzeń występujących w języku religijnym pierwszego stopnia nie należy naturalnie traktować jako „oczywistych stałych”. Nie trzeba też interpretować ich po prostu zgodnie z ich zewnętrzną postacią. Jeśli człowiek powiada, w kontekście liturgii chrześcijańskiej, „Wierzę w jedynego Boga, Ojca wszechmogącego”, nie byłoby słuszne traktować go jako kogoś, kto udziela po prostu informacji autobiograficznej o swych prywatnych wierzeniach każdemu, kto znajdzie się w zasięgu jego głosu. W kontekście liturgicznym w wypowiedzi tej występuje oczywiście element samozaangażowania, a także może mieć ona inne elementy. Mimo to owo zdanie zakłada twierdzenie, że istnieje Bóg, który jest jedyny, jest Ojcem i jest wszechmocny. Można wprawdzie interpretować takie wypowiedzi w świetle na przykład teorii R. B. Braithwaite’a o „opowieściach”, jakie przekazują sobie chrześcijanie, by pobudzić się do życia w miłości chrześcijańskiej, a wobec których nie zgłasza się żadnych roszczeń prawdziwości. Ale jest to teoria wymyślona oczywiście po to, by pozwolić człowiekowi na połączenie pewnego stanowiska filozoficznego, mianowicie empiryzmu logicznego, z wyznawaniem religii chrześcijańskiej, bez narażania go na zarzut niespójności. Niezależnie od tego rodzaju interpretacji, naturalny sposób rozumienia takich wypowiedzi jak ta, którą przytoczyłem, polega na przyznaniu, że zakładają one twierdzenia, o których sądzi się, że są prawdziwe. Krótko mówiąc, nie sądzę, by jakąkolwiek interpretację chrześcijańskiego języka pierwszego stopnia, eliminującą twierdzenia, co do których wysuwa się roszczenia prawdziwości, można uznać za słuszną. To właśnie chcę ustalić. Proponuję natomiast pominąć kwestię, czy za pomocą argumentów filozoficznych można dowieść lub wesprzeć prawdziwość takich twierdzeń, czy też nie.

Otóż wydaje mi się rozsądne utrzymywać, że jeśli coś się twierdzi, coś też się wyklucza. Rzekome zdanie o fakcie, które w ogóle niczego nie wyklucza, może chyba posiadać znaczenie emocjonalne, ale nie wiem, jak można uzasadnić roszczenie, że jest ono zdaniem o fakcie, czyli zdaniem informującym, o którym można właściwie orzekać prawdziwość lub fałszywość. Nie wydaje mi się, by była to arbitralna reguła czy wymóg. Moim zdaniem, chodzi po prostu o to, że nie rozumiemy, co się twierdzi, o ile nie wyklucza się czegoś. Wezmę przykład dość ograny, którym już gdzieś się posłużyłem. Ktoś nam mówi, że Janina jest dobrą kucharką. Jest rzeczą niewątpliwie dyskusyjną, czego się wymaga, by uznać kogoś za zasługującego na miano dobrego kucharza. Jeśli zadowala nas wyłącznie kuchnia w najlepszym stylu francuskim, nie sposób, byśmy się zgodzili, że Janina jest dobrą kucharką, jeśli radzi sobie tylko z kaszkami, rybą i frytkami. Zarazem, jeśli zdanie, że Janina jest dobrą kucharką, ma mieć w ogóle jakieś określone znaczenie, musi coś wykluczać. Jeśli dałoby się ono uzgodnić z tym, że Janina podaje zwykle jedzenie całkowicie nie nadające się do spożycia przez ludzi, trudno zrozumieć, jaką różnicę można by wykryć między uznaniem jej za dobrą kucharkę a uznaniem jej za zią kucharkę. Podobnie wydaje mi się, że w swym znanym rozumowaniu dotyczącym „śmierci z powodu tysiąca zastrzeżeń” Anthony Flew pyta zasadnie, co wyklucza twierdzenie, że Bóg kocha nas jak ojciec? To znaczy, jeśli traktujemy owo twierdzenie jako pretendujące do tego, by być zdaniem prawdziwym o istniejącej rzeczywistości, a nie po prostu jako wypowiedź emocjonalną, niewątpliwie musi ono coś wykluczać. Jeśli utrzymywalibyśmy, że jest ono zgodne z dowolnym dającym się pomyśleć stanem rzeczy, włącznie na przykład z tym, że Bóg stworzył istoty ludzkie z wyraźnym zamiarem wydania ich wszystkich na wieczne męki, trudno byłoby (moim zdaniem, nie sposób) dostrzec jakąkolwiek różnicę między powiedzeniem, że Bóg nas kocha a powiedzeniem, że nas nienawidzi. By mieć określone znaczenie, musi ono w każdym razie wykluczać to, co niezgodne z tym, co się twierdzi.