Po św. Tomaszu, można powiedzieć, wystąpiła zdrowa reakcja przeciw podporządkowaniu wiary chrześcijańskiej filozofii greckiej. Reakcja ta ujawniła się w XIV w., a Robert Holcot jest jej przykładem. Teologia i filozofia zmierzały do rozdzielenia się, poprzez prawdziwie radykalną krytykę metafizyki, która — u takich myślicieli jak Akwinata — tworzyła czy dążyła do utworzenia pomostu między nimi. Przygotowywało to drogę wiodącą do twierdzenia Marcina Lutra, że tylko dzięki samoobjawieniu się Boga możemy Go poznać i że filozofia, choć ma własną dziedzinę badań, jest całkowicie niezdolna do odsłonięcia natury Boskiej, lecz tworzy jedynie karykatury i idole. Jeśli wyrażamy ten punkt widzenia w terminach orientacji myślowej inspirowanej przez Wittgensteina, możemy powiedzieć, że język wiary chrześcijańskiej jest autonomiczny. Jeśli wierzenia chrześcijańskie stanowią obrazę tzw. rozumu przyrodzonego, rozumu człowieka upadłego — tego właśnie należało oczekiwać. Tak było w czasach św. Pawła, tak też jest dziś. Mądrość Boga jest szaleństwem wobec mądrości świata. Argumentowanie niewiele może tu przynieść. Potrzebne jest nawrócenie na sposób życia znajdujący wyraz w języku wiary, a wówczas język ów uzyskuje znaczenie, którego nie może mieć dla człowieka wyobcowanego od Boga. Z czysto intelektualnego punktu widzenia rozwijana przez św. Tomasza synteza chrześcijańskiej teologii i greckiej filozofii była niewątpliwie poważnym osiągnięciem, przejawem wielkich zdolności umysłu. Ale w toku rozwoju idei Akwinata przyczynił się do wprowadzenia racjonalizmu, jaki niektórzy z jego następców słusznie odrzucali. A jedną z głównych zalet współczesnej teorii autonomicznych gier językowych jest to, że pozwala wierze chrześcijańskiej być sobą. Filozof neowittgensteinista sam może być niewierzący, ale w każdym razie rozumie, że język wiary chrześcijańskiej wyraża pewien sposób życia i jest w nim zakorzeniony oraz że może przynosić rzeczywiste znaczenie tylko tym, którzy w owym sposobie życia uczestniczą. Może być całkowitą prawdą, że św. Tomasz nie mógłby w sposób spójny uznać teorii autonomicznych gier językowych, ale wcale stąd nie wynika, że mamy odrzucić tę teorię.
Oczywiście, nie wynika. To znaczy fakt, że stanowiska, jakie zajmował Akwinata, przemawiałyby przeciw teorii, sam z siebie nie dowodzi, że teoria jest fałszywa. Stanowiska bowiem nieuzgadnialne z nią same mogą być nie do utrzymania. Ale wydaje mi się, że jest ona narażona na poważne zarzuty i chcę zwrócić uwagę na niektóre z nich. Nie jest przy tym tak, mam nadzieję, bym był niezdolny do oceny atrakcyjności owej teorii dla niektórych teologów. Weźmy teologa przeświadczonego, iż Bóg objawia się człowiekowi poprzez Chrystusa oraz że człowiek bądź odpowiada na Boże słowo w wierze, bądź odrzuca je. Jest zrozumiałe, gdy ów teolog chce również twierdzić, że słowo Boże samo się usprawiedliwia i nie potrzebuje żadnego usprawiedliwienia przez filozofa oraz że wszelka krytyka słowa Bożego z zewnętrznego punktu widzenia wyraża ograniczenia upadłego czy wyobcowanego człowieka. W tym przypadku filozoficzna teoria autonomicznych gier językowych jest oczywiście pociągająca dla teologa. Umieszcza bowiem język religii poza zasięgiem zewnętrznej krytyki, uprawianej w imię rzekomo neutralnych czy uniwersalnych kryteriów racjonalności i spójności. A zarazem, jeśli fakt, że św. Tomasz z Akwinu coś powiedział, nie dowodzi, iż to, co powiedział, jest prawdziwe, tak samo fakt, że teoria autonomicznych gier językowych może okazać się atrakcyjna dla teologa, nie wskazuje, iż jest ona do utrzymania.