To, co powiedziałem, wydaje się wiązać z pytaniem, czy daną grę językową może zrozumieć człowiek stojący z zewnątrz sposobu życia, którego owa gra jest wyrazem, a w istocie częścią składową. Gdy pada pytanie, czy człowiek stojący poza religią może rozumieć język religii, nie sądzę, by można odpowiedzieć na nie właściwie, mówiąc po prostu „tak” lub „nie”. Wydaje mi się, że trzeba dokonać pewnych rozróżnień. Chcę więc zgłosić kilka krótkich uwag na ten temat.
Pogląd, że człowiek, który nie uczestniczy w religijnym sposobie życia i nie gra sam w grę językową religii, nie jest w stanie osiągnąć żadnego zrozumienia języka religii — z pewnego punktu widzenia wydaje się nie do utrzymania. Reguły języka rosyjskiego są przypuszczalnie immanentne dla owego języka. Ale choć ma on własne reguły i jest językiem trudnym do nauczenia się, nie jest to zasadniczo niemożliwe. Podobnie, można nauczyć się poprawnie używać języka buddyjskiego nie będąc buddystą ani nie zamierzając nim zostać. A także nie potrafię dostrzec żadnego wystarczającego powodu, dla którego miałoby być zasadniczo niemożliwe, by niechrześcijanin, przyjąwszy jego gotowość do podjęcia niezbędnych wysiłków, był zdolny do nauczenia się, w jaki sposób gra się w grę językową chrześcijaństwa. Przypuszczalnie sytuację tego rodzaju miał na myśli Wittgenstein, gdy mówił, że w pewnym sensie rozumie słowo „Bóg”. We wcześniejszych latach nauczył się, czego owo słowo nie znaczy. Mógł zadawać pytania odnoszące się do Boga. Mógł posługiwać się językiem zgodnie z regułami.
Ale z innego punktu widzenia wydaje się rozsądne twierdzić, że człowiek, który stoi poza religią, nie może rozumieć języka religii. Jest, jak sądzę, zrozumiałe w sposób oczywisty, że człowiek, który, jak mówimy potocznie, nie ma zmysłu moralnego, nie może rozumieć języka moralności. Może wprawdzie nauczyć się posługiwać tym językiem, jeśli podejmie konieczny wysiłek, ale gdyby był pozbawiony wszelkiego zmysłu moralnego, nie mógłby ocenić, co „znaczy” ów język dla człowieka z silnymi przekonaniami moralnymi. Podobnie, jeśli człowiek stoi poza religią w tym sensie, że religią „nic nie znaczy” dla niego, nie sposób, by był w stanie rozumieć doniosłość, jaką język wiary ma dla wierzącego w terminach ważności owego języka dla jego życia. Powiedzenie tego może graniczyć z tautologią, tzn. o tyle, o ile sprowadza się do wygłoszenia zdania, że człowiek, który stoi poza danym sposobem życia, stoi poza nim i nie uczestniczy w nim. Wydaje się jednak, że jest to prawda. Musimy przecież uwzględniać klasę osób, które nie stoją poza dziedziną religii do tego stopnia, by był to obszar, z którym nie wiążą żadnych w ogóle doświadczeń, ale które, dla rozmaitych powodów, nie są przygotowane do oddania się grze w tę swoistą grę językową i do przyjęcia przekonań, które się z nią wiążą. Wyobrażam sobie, że jest to całkiem duża klasa. A jednak wydaje się, że istotnie w pewnym sensie znaczenie języka wiary wymyka się człowiekowi, który stoi całkiem poza odnośnym sposobem życia czy dziedziną doświadczenia ludzkiego.