Zagadnienie autonomii języka religii

Gdy Wittgenstein wskazuje w swych Dociekaniach filozoficznych, że językiem można posługiwać się na wiele różnych sposobów (by twierdzić, rozkazywać, pytać, wykrzykiwać, modlić się, dziękować, przeklinać itd.), przypomina nam o zwykłych czynnościach językowych i zwraca uwagę na coś niewątpliwie prawdziwego. Wcale stąd oczywiście nie wynika, że nie ma on wystarczającego powodu, by wygłosić swą uwagę. Z jednej strony bowiem koryguje swą wcześniejszą jednostronną obrazową teorię zdania, z drugiej zaś strony, podkreślenie mnogości różnych funkcji języka służy jako skuteczne antidotum na nadmierne podkreślanie przez neopozy ty wistów roli zdań o faktach i czynności opisywania. Zupełnie błędne byłoby powiedzenie, że Wittgenstein rozwodzi się nad czymś oczywistym, jeśli znaczyłoby, że jego uwagi są zbyteczne. A zarazem, jeśli Wittgenstein zwraca uwagę na cechę języka potocznego, którą zasadniczo może zauważyć każdy w dowolnej chwili, nic dziwnego, że udawało się ją dostrzegać w zarysie we wcześniejszych wiekach.

Wezmę przykład ze św. Tomasza. Mówiąc o czynności chwalenia Boga zauważa on, że nie używamy naszych słów, by podać Bogu jakąś informację lub dla Jego pożytku, lecz „dlatego, że możemy pobudzić siebie i innych, którzy nas słuchają, do oddawania czci Bogu”. Jeśli na przykład człowiek zwraca się do Boga jako do wszechmogącego i wszechkochającego, nie trzeba interpretować tego, co mówi, jako podawanie Bogu zbędnej informacji o Jego atrybutach czy naturze. Jego słowa mają funkcję, którą opisuje się zazwyczaj jako ekspresyjno-ewokacyjną. Służą do wyrażenia lub do pobudzenia postawy istot ludzkich, „do pobudzenia — jak mówi Akwinata — wewnętrznego uczucia w chwalącym i do popchnięcia innych, by chwalili Boga” (tamże, odpowiedź na zarzut wtóry).

Oczywiście wypowiadanie takich uwag w odniesieniu do konkretnego kontekstu, jak to czyni św. Tomasz z Akwinu, jest czymś innym niż rozwijanie ogólnej teorii języka i jego wielorakich funkcji. Nie jest też równoważne drobiazgowemu i wymyślnemu rozbiorowi języka potocznego, w czym tak celował J. L. Austin. Nie usiłuję jednak dowodzić, że średniowieczny teolog antycypował współczesne osiągnięcia filozofii języka. Chodzi mi raczej o to, że to, co Akwinata powiedział o użyciu języka religii pierwszego stopnia (first-order religious language), nie wyklucza rozpoznania różnorakich funkcji języka. Niewątpliwie znacznie lepiej znamy jego teorię dotyczącą użycia języka w zdaniach, które uznaje za odnoszące się do Boga; mara na myśli jego słynną teorię orzekania przez analogię. Ale przykład, który podałem, pokazuje, jak sądzę, że jest on zdolny do rozpoznania w języku religii pierwszego stopnia funkcji czy sposobów użycia, które trudno byłoby przewidzieć dokonując po prostu wglądu w budowę gramatyczną odpowiednich zdań. Jeśli mówię do Boga: „Jesteś wszechświętością i wszechmiłością”, zdanie to samo w sobie sugerowałoby, że przedsiębiorę mówienie Bogu czegoś o Nim samym. A jeśli Bóg jest wszechwiedzący, informacja ta jest przypuszczalnie zbędna. Wedle św. Tomasza, rzeczywistą funkcją tych słów, jeśli wypowiadamy je szczerze chwaląc Boga, jest wyrażanie naszej postawy lub pobudzanie jej oraz, gdy słuchają nas inni, wzbudzanie w nich podobnej postawy.