Albowiem nie tylko wierzący chrześcijanin (i żyd) może żyć z Biblią. Wiadomo, że ludziom różnej maści służy ona jako „światło na drodze”… Ale wierzący udziela jej specjalnego kredytu zaufania, który rodzi się z uprzedniego i osobistego związku z Bogiem. Dla chrześcijanina — z Bogiem objawionym w Jezusie. Wierzący przyjmując Biblię przyjmuje szczególną więź z Objawieniem, które zostało mu podarowane, z historią, która spełniła coś absolutnie istotnego dla jego dzisiejszego istnienia… A więc pytanie: dlaczego Pismo Święte? — odsyła do pytania bardziej zasadniczego: dlaczego wiara, i to historyczna, objawiona?
Atoli czy zbliżam się do tekstu biblijnego z szacunkiem należnym czcigodnej cząstce skarbca kultury ogólnoludzkiej, czy też z kredytem zaufania wierzącego chrześcijanina — dla zrozumienia go nie stanowi to istotnej różnicy. Wszystko zależy od tego, czy ja — ten, który pragnie tekst zrozumieć — posiadam jakieś egzystencjalne odniesienie, jakiś stosunek życiowy do sprawy, której tekst ten mówi. Mogę wiedzieć, co stoi w tekście, ale to jeszcze nie znaczy, iż tekst ten zrozumiałem.
Już nieraz się przekonałem — i mogę się podzielić tutaj jeszcze bogatszym i wymowniejszym doświadczeniem — iż tekst jakiś, niekoniecznie biblijny, czyjeś powiedzenie, słowa piosenki… tylekroć czytane, słyszane, niby rozumiałem poprawnie, nawet wykładałem innym, ale pozostawałem chłodny. Aż tu nagle przy kolejnej lekturze, przy kolejnym słuchaniu objawienie: tak jest! prawda! o to chodzi! świetnie! pasuje jak ulał! mea res agiturl I rozumiem, że dopiero teraz zrozumiałem tekst, bo dopiero teraz nastąpiła w mojej biografii sytuacja, w której tekst mógł w pełni rozbrzmieć i rozkwitnąć.
Ale bywa i tak, że jakieś słowo Pana, które trafiło w sam rdzeń mego dzisiejszego życia, jakaś prawda, która stała się dla mnie nagle najoczywistsza i najważniejsza na świecie, nie przemówi w tym momencie do mego bliźniego: żyły sobie wypruwam, głos zdzieram, a słuchacz dobrej woli wierzy mi, ale ani to go grzeje, ani ziębi. Bo nie ma to rezonansu w jego doświadczeniu życiowym. A kiedy o doświadczenie takie (słuchacza czy czytelnika) uderzy moje słowo, staję uradowany, ale nieraz i zaskoczony. Bo chodziło mi o rzeczy bardzo istotne, a tu się dowiaduję — z dyskusji, ze spowiedzi, z listu, z rozmowy nieraz po latach — że to, co powiedziałem obiter, na marginesie, nawet banał, to właśnie wybuchło, bo trafiło na grunt podatny, „podminowany” jakimś osobistym czy społecznym przeżyciem. Chyba to jest wielka część tajemnicy owej „ziemi żyznej” (Mt 4, 8) ze znanej przypowieści…