Są ludzie, którzy z góry przekreślają możliwość jakiegoś własnego, osobistego stosunku życiowego do sprawy, o której tekst biblijny mówi, bo sprawa to przecież tak archaiczna, anachroniczna i archeologiczna, dobra dla miłośników przeszłości, dla szperaczy w historii, ale absolutnie niczego nie oferująca dniowi dzisiejszemu… Tymczasem trzeba sobie jasno powiedzieć, że przyczyną możliwej dyskrepancji pomiędzy tradycją biblijną a dzisiejszym doświadczeniem jest nie tyle dystans historyczny Biblii, ile dystans do prawdziwego życia jej czytelnika, a zwłaszcza jej interpretatora: egzegety, teologa, kaznodziei, katechety, biskupa… Kościół i chrześcijaństwo znajdują się stale w niebezpieczeństwie — twierdzi H. Barth — że wprawdzie dogmatycznie poprawnie i teologicznie błyskotliwie wypowiadają się na temat rzeczywistości ukazanej przez tekst biblijny, atoli brak im doświadczeń, które by tej rzeczywistości odpowiadały. Dodam: nasza — przekazicieli Słowa — izolacja od problemów życia szarego człowieka sprawia, że to Słowo pozostaje dlań obcym, nieżyciowym, choć (bo) sakralnym.
Ten nazbyt ciasny filtr doświadczenia przekazicieli oficjalnych Słowa jest przyczyną także zjawiska błogosławionego: sięgania po Pismo Święte całej masy ludzi głodnych i spragnionych, tak prywatnie, jak i w różnego rodzaju grupach nieformalnych, charyzmatycznych, oazowych, bazowych itp. Jednym z najbardziej wymownych i przejmujących przykładów jest dla mnie w tym względzie Brazylia (do której mam się wybrać za kilka miesięcy). Ale zanim przypatrzymy się tej ilustracji współczesnej, cofnijmy się o osiem wieków wstecz i przypatrzmy się użytkowi z Biblii czynionemu w pewnej średniowiecznej wspólnocie podstawowej, tym bardziej że właśnie cały świat obchodzi 800-lecie urodzin jej twórcy, Franciszka z Asyżu.